Omawiany obraz znajduje się w dużej Sali Galerii Rogalińskiej, obok innych prac jednej z najwybitniejszych portrecistek europejskich jaką była Olga Boznańska (1864-1940). W arkana sztuki wprowadzała ją matka Francuzka, amatorsko zajmująca się rysunkiem. Później przyszła kolej na naukę w krakowskich pracowniach Kazimierza Pochwalskiego, Antoniego Piotrowskiego i na Wyższych kursach dla Kobiet im. Adriana Baranieckiego. Od 1886 roku studiowała w prywatnej szkole Karola Kricheldorfa w Monachium, a także w tamtejszych pracowniach Wilhelma Dürra i Paula Neuena. Po krótkim pobycie w Krakowie, wróciła do Monachium, gdzie samodzielnie doskonaliła swój warsztat. W 1898 roku przenosiła się na stałe do Paryża, gdzie zmarła w 1940 roku. Już w trakcie nauki w Monachium wystawiała swoje prace w krakowskim Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych oraz na licznych pokazach w Monachium, Berlinie, Wiedniu i innych miastach europejskich. Bardzo wcześnie zauważona, szczególnie za granicą wypracowała własny, niepowtarzalny styl. Miał on duży wpływ na młodsze pokolenie polskich artystów z grupy „KP”, którzy przebywając w latach 20-tych XX wieku w Paryżu skupieni byli wokół Józefa Pankiewicza. Różnicę między bardziej przez nich cenioną Boznańską, a ich paryskim przewodnikiem Józefem Pankiewiczem doskonale uchwycił J.Wolff, pisząc, że sztuka Pankiewicza „… jest pomostem łączącym nas ze sztuką Europy, sztuka Boznańskiej naszym wkładem w tamtą sztukę.”*
Opis obrazu:
Angelika Kuźniak, w najnowszej biografii artystki doskonale wprowadza nas w atmosferę jej paryskiej pracowni i kulisów powstających tam portretów, w tym wizerunku krakowskiego filozofa**. Wyobraźmy sobie zagraconą pracownię artystki przy Boulevard Montparnasse 49. Na środku stoi podest z fotelem, na którym siedzi profesor Wincenty Lutosławski, wybitny naukowiec, światowej sławy znawca Platona, spirytualistyczny metafizyk, kontynuator filozofii romantycznej i propagator etycznego ruchu odrodzenia narodowego, a także autor pierwszej polskiej publikacji o jodze***. Na półce leżą jego polityczne pisma „La politique nationale”, w których artystka się zaczytuje*. Boi się jednak zostać z nim sam na sam, gdyż znany jest z roztaczania swoich metafizycznych rozważań. O asystę poprosiła znajomego malarza Marcina Samlickiego, który miał „zagadywać” modela. Na to jednak nie przystał Lutosławski, mówiąc, że w jego obecności nie będzie pozował. Gdy po kilku dniach Samlicki odwiedził Boznańską, ta oświadcza mu, że portretu nie może skończyć, gdyż Lutosławski się na nią obraził i już nie przychodzi. „Na ostatnim seansie był profesor szczególnie podniecony, wtedy też pochwyciłam jego spojrzenie i oto wpadł ten szkic… ale kończyć go nie mogę. Wśród straszliwej ciszy zagadnął mnie nagle mój model: << Czy pani właściwie wie, co pani powinna w portrecie ze mnie wydobyć?>> Coś odpowiedziałam, na co on tonem poirytowanym: << Czy pani nie widzi tych [dwuna]stu aniołów stróżów za mną stojących?>> Roześmiałam się i za[replikowałam] swobodnie: << No dobrze, [ale muszą spokojnie się zachowywać, [inaczej] nie mogłabym w ogóle pracować>>. [Te słowa] poczytał mi profesor za bluźnierstwo, zerwał się i bez pożegnania uciekł. ”**
W 1909 roku, razem z 30-ma innymi obrazami, Boznańska pokazuje go w takiej niedokończonej formie na wystawie kobiet – malarek w paryskim Le Petit Musée Beaudouin. Krytyka uznaje go za jeden z najlepszych**. Sama zaś Boznańska pisze o nich do swojej przyjaciółki Julii Gradomskiej: „[..]Obrazy moje wspaniale wyglądają, bo są prawdą, są uczciwe, bo są pańskie, nie ma w nich małostkowości, nie maniery nie ma blagi. Są ciche i żywe i jak gdyby je lekka zasłona od patrzących dzieliła. Są w swojej własnej atmosferze” ***
Portret Lutosławskiego na pierwszy rzut oka wydaje się niepozorny i niespecjalnie atrakcyjny. Naukowiec w czarnym ubraniu umieszczony został na niedomalowanym tle ciepłej w tonacji tektury, ożywionej przytłumionymi, zielono-błękitnymi poblaskami niedookreślonej przestrzeni. Z bielą ledwie widocznego kołnierzyka współgrają białe poblaski niewidocznego źródła światła, które malują się na wysokim czole i w oczach myśliciela. Muśnięcia bieli, ale i błękitu oraz zieleni znajdujemy także na założonych rękach portretowanego. Dzięki temu łączą się one z ogólną tonacją obrazu nie dominując na czarnym tle ubrania. Cieplejsza w odcieniu twarz zachowuje natomiast związek z złocącym się tłem tektury, a przez czarny zarost i włosy z ciemnym ubraniem. Postać tworzy z otaczającą przestrzenią jednorodne optyczne zjawisko* zatopione „w swej własnej atmosferze” zawartej w płaszczyźnie obrazu.
Portret ten to przejmujące świadectwo umiejętności stworzenia sugestywnego wrażenia istnienia człowieka za pomocą skrajnie oszczędnych środków wyrazu. Aby jednak to zauważyć trzeba, tak jak chce tego artystka skonfrontować się z portretowanym. Stanąć na wprost i spojrzeć mu w oczy. Stąd zbliżenie modela do ramy płótna, stąd frontalne i symetryczne ujęcie oraz pozbawienie obrazu jakiejkolwiek anegdoty. A więc ważne jest nie tylko uchwycenie zewnętrznego podobieństwa modela, ale skonfrontowanie się z jego duchowością dostępną w spojrzeniu. Ale też charakterem objawiającym się w pozie i geście rąk, w które artystka nigdy nie ingerowała. Bacznie natomiast i czule obserwowała, dając również odpowiedź na pytanie o związek modela z otaczającą go rzeczywistością. W tym przypadku oddaną za pomocą naturalnej harmonii kolorów natury, których użyła w tle.
Prawda o malowanym modelu zbiega się tutaj z jej etycznym i pozbawionej jakiejkolwiek blagi podejściem do sztuki. Temu Boznańska poświęciła całe życie, poszukując malarskich, kolorystycznych środków wyrazu, które byłyby spójne, także emocjonalnie z przedstawionym tematem.
Tekst: Ewa Leszczyńska
Literatura:
* Z.Ostrowska-Kębłowska, Studia nad portretami Olgi Boznańskiej, w: Studia Muzealne, Poznań 1957, III, s. 61-63, 105.
** A. Kuźniak, BOZNAŃSKA. Non finito, Kraków 2019, s.54, 107-108.
***Rozwój potęgi woli przez psychofizyczne ćwiczenia według dawnych aryjskich tradycji oraz własnych swoich doświadczeń podaje do użytki rodaków Wincenty Lutosławski, Warszawa 1909.
****Galeria Rogalińska Edwarda Raczyńskiego, M.Gołąb, A.Ławniczakowa, M.P.Michałowski, [katalog wystawy w Muzeum Narodowym w Poznaniu, listopad 1997-marzec 1998], Poznań 1997, poz. kat.185 (opr. M.Gołąb,)